niedziela, 14 lutego 2010

Walentynki


I tak dotarliśmy do kolejnych Walentynek :)
z tej okazji życzę Wam wszystkim 365 dni w roku miłości, ramienia, na którym można się oprzeć, dłoni, którą można chwycić, oczu, w których można utonąć!



czwartek, 4 lutego 2010

ach te procedury...

tak się składa, że w każdej niemal firmie wprowadza się wiele instrukcji stanowiskowych i procedur postępowania, oto jaką propozycję dostałam ostatnio od koleżanki z sugestią: powieś sobie nad biurkiem!

wtorek, 2 lutego 2010

plagiat kontrolowany ;)

Jakiś czas temu trafiłam na stronę niesamowitego polskiego twórcy ambigramów - Daniela Dostal'a :). Jego prace wprost mnie zauroczyły, zwróciłam się więc do autora z pytaniem, cyz mogę niektóre z nich wykorzystać w swoich pracach - wisiorach malowanych na masie perłowej. Autor wyraził zgodę - z zastrzeżeniem, że nie może to być produkcja seryjna, czy coś na sprzedaż. No wiadomo :) W każdym razie, jak już zostałam uziemiona przez choróbsko w domu, to odgrzebałam wydruk ambigramu Daniela i zabrałam się za malowanie. Chyba nieco koślawo mi wyszło, ale co tam... dawno nie malowałam rapitografami, a pędzelki nadal drżą w moich dłoniach. Się wdrożę ponownie :). W samym ambigramie nic nie zmieniałam, oprócz dodania nieco połyskliwych cieni na brzegach liter :)
A teraz, nie przedłużając już i tak nieco nudnego mojego wywodu - prezentuję mój "plagiat kontrolowany" czyli wisior z ambigramem Daniela Dostala

wtorek, 19 stycznia 2010

pomysłowy dobromir w akcji...

Od jakiegoś czasu zmagałam się ze zdjęciami swojej biżuterii – znaczy moich wyrobów :) wiecznie też obrywałam od koleżanek z forum za jakość zdjęć :) heh, kombinowałam jak koń pod górkę, czy osioł z ładunkiem soli, a rozwiązanie okazało się niezwykle proste.
Po wyglądaniu ton stron internetowych z wyszukiwania w wujku Gogolu… i obejrzeniu kilkuset wersji namiotów bezcieniowych, natrafiłam wreszcie na stronkę, gdzie ktoś pisał, że można zrobić coś takiego samemu – oczywiście w efekcie otrzymywało się kompletny namiot bezcieniowy… Cóż, skoro można zrobić samodzielnie – to pomyślałam i w efekcie wymyśliłam co następuje: mam w domu taborety ;) mam też cienką, białą chustę, mam lampki… (tu wyobraźcie sobie tego hipka, co mu piłeczka skacze po głowie ) i wymyśliłam – mianowicie, taboret bokiem, nogi potraktować, jak stelaż, chustę złożoną na 4 położyć tak, żeby okrywała boki i górę, do środka wsadzić tło (w moim przypadku karton czarny), od góry oświetlić lampką (to jest minimalna wersja) i ustawić aparat na długi czas naświetlania z bliska i… gotowe!!!
A jakość zdjęć rośnie o kilkaset procent od razu :) znikają dziwne odblaski od rzezy wokół, nie ma odblasków od okna, telewizora etc… zresztą sami oceńcie najpierw zdjęcie – labradoryt bez namiotu, potem kilka zdjęć w namiocie :)















środa, 23 grudnia 2009

punkt krytyczny

Tydzień temu, w środę minęłam punkt krytyczny – teraz już mi się nie chce denerwować… Jest dokładnie tak, jak pisał Norwid – Istnieje taka cierpienia granica, za którą już tylko uśmiech łagodny. No Ten uśmiech nieco blady – bo ledwo żyję, ale jednak uśmiech. Od czwartku robiłam zakwas – co to według przepisu miał być gotowy w 4 dniu – no cóż… dopiero w piąty dzień rano zaczął pracować… na szczęście rozpoczęłam robienie go na tyle wcześnie, że zdążę zrobić… tak więc dziś wstałam o 5 rano - chyba - i robiłam zaczyn na zakwasie… jak wrócę do domu, po obowiązkowej wizycie w auchan – po mąkę bo okazało się, że mam jej jednak ciut za mało, to będę robić ciasto i piec te 4 chleby, które mam w planie. Jakoś nie widzę możliwości, żebym się położyła spać przed północą… już raczej koło 2 czy 3 rano ;)
Ostatecznie w Wigilię będę nieco śnięta – ale mam ambitny plan rypnąć RedBula, może mnie dźwignie na odpowiednio długi czas, żebym nie zasnęła w talerzu ;) to by dopiero był wstyd – Echin – jak jeszcze raz usłyszę, że robię bo chcę i żebym nie miauczała… to chyba spakuję trochę zakwasu, wsiądę w auto, pojadę do Ciebie i cię nim wysmaruję! A wiesz, że jestem do tego zdolna ;)
Koniec końców – święta zapowiadają się w takim samym biegu, jak ostatnie trzy tygodnie :), dopiero w niedzielę będę miała względny spokój, a od poniedziałku znów młynek – na szczęście dostałam urlop i młynek będzie nieco spokojniejszy ;)
Heh, i tak: dentysta, odbiór materiałów do biżu, spotkanie wizażanek w Katowicach, spotkanie wizażanek w DG… przekopywanie składu „rupieci” u ciotki… przy dobrym winku…
Potem jeszcze Sylwester w teatrze i powrót do pracy ;) – to tak w dużym skrócie :)

Na nowy rok, mam do załatwienia krawcową, która mi uszyje kreację na wesele szwagra (do końca kwietnia) – projekt mam, materiał mam – trzeba tylko uszyć. Heh – to też nie jest łatwe :), ale nie tracę nadziei, że jednak się uda.

świąteczne życzenia


Niech te święta Bożego Narodzenia
przyniosą Wam wiele radości,
Niech uśmiech zagości w domach,
Niech ogarnie Was ciepło wigilijnej świecy,
a jej blask zamieni się w żywe iskierki w oczach,
Niech samotność odejdzie w niepamięć,
Niech zima otula Was białym puchem,
jak ciepły koc przy kominku,
Niech bieluteńkie gwiazdeczki
skrzypią wesoło pod Waszymi butami
na wieczornym spacerze.
Niech dobry Duch namaluje
szczęście na Waszych twarzach,
Niech miłość dotyka Was delikatnie,
lecz bez ustanku,
Niech marzenia płyną wysoko w górę
i spełniają się...

Peace, Frieden, Paz, Joy, Joyeux Noel, Shalom, God Ful,
Frohe Weihnachten, Buon Natale, Prettige Kerstdagen,
Prosit Neujahr, Meilleurs Voeux, Paix,...
Bez względu w jakim języku i jakich słów użyjemy
Serce zawsze będzie wiedzieć, że życzę Wam wszystkim
Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!

piątek, 18 grudnia 2009

Ostatnio jestem wredna...

odkrywam w sobie pokłady złości, wredności i wścieklizny. Nie wiem czy to porządki domowe tak na mnie działają, czy też pisanie pracy dyplomowej, ale dla niektórych osób jest chyba teraz lepiej trzymać się ode mnie z daleka. Mam tylko nadzieje że do świąt mi przejdzie, bo mój brat i bratowa z synkiem przyjadą i muszę być milutką kochającą ciotuniom a nie wkurzonym babsztylem....

środa, 16 grudnia 2009

weekend diabli wzięli...

ten co był... po prostu od dwóch tygodni gonię w piętkę, starając się nadrobić wszystko to, co miało być załatwione a nie było, bo dwa tygodnie leżałam jak zdechły kundel ;) w każdym razie pomalutku chyba widać koniec tego nadganiania, chociaż już dwa weekendy szlag trafił...
w jeden goniłam, potem cały tydzień w pracy... organizowanie wymianki, szykowanie prezentu na inną wymiankę, ten kto wie o czym piszę to wie, reszta kiedyś doczeka się wyjaśnienia. Swoją drogą, to od kilku dni robię grilladę z orzechami - już mi się chce rz...ać na widok orzechów i karmelu... a ręce to mi same, tanecznym krokiem, powłócząc stopami wchodzą tam, gdzie słońce nie dociera.
Ale za to w niedzielę byłam na giełdzie kamieni i mienrałów - Ethin też była - ja jestem bardzo zadowolona, chociaż na koniec musiała mnie odciągać od stoisk, bo wydałabym całą kasę jaką miałam przy sobie... heh... tak to już jest - w każdym razie "połów" można zaliczyć do udanych :) teraz się napawam moimi pięknymi labradorytami, kompletuję elementy i planuję zrobienie sobie kompletu a stylu chainmaille... bransoletki, kolczyków i naszyjnika... wyliczyłam, że w sumie będzie mi potrzebne 834 ogniwka, z czego mniej więcej połowa oksydowana... oj chyba zbankrutuję... pewnie bym bardziej zbankrutowała, gdybym chciała kupić taki komplet gotowy... a tak - koszt ogniwek + mnóstwo pracy... ból kręgosłupa, piasek w oczach, ale za to cholerna satysfakcja na koniec :)
co jeszcze? oj dużo! a niestety byłąm taka zalatana, że nie miałam czasu na bieżąco się tu spowiadać ;)heh mam nadzieję, że uda mi się to nadrobić :)
to tyle na razie, bo mi oczka same się zamykają... jest 23:24
Dobranoc

czwartek, 26 listopada 2009

Są takie dni w życu żółwia...

Są takie dni, że niektórzy denerwują cię bardziej niż inni np. Pollyanna. A dlaczego? Sprowadźmy to do trzech zasadniczych punktów.
1. Lata, jak by jej ktoś w tyłek coś wsadził i wszystko musi być już, bo za trzy sekundy zawali się świat i ONA będzie najbardziej poszkodowana. Proszę, że za chwilkę, muszę się najpierw szefa zapytać o coś ważnego, to już się obraża i leci robić sama - niech leci, tylko po co fochy.
2. Jeśli ktoś się Ciebie o coś pyta, to ona, niezależnie czy zna kontekst sprawy, czy nie, już się wtrąca by odpowiadać. Właściwie, to się często w nie swoje sprawy wtrąca.
3. Na koniec rozmawiasz z kobieta z poczty (by udowodnić, że wina nie leży po twojej stronie tylko że ktoś coś zgubił) i ta baba dobija cię hasłem, że za informacje co zrobili z moją przesyłką mam zapłacić (...?...) ha ha ha POCZTA POLSKA - instytucja nie z tej epoki .... Nie dosyć, że za każdym razem idąc na pocztę dostaję szał,u bo obsługa, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia, to jeszcze Paniusia myśli, że za ich błędy ja będę płacić ....

środa, 25 listopada 2009

eh...

Od kilku dni mam nową klawiaturę… taką małą, z układem jak w laptopach… ile błędów robię, bo jeszcze nie przyzwyczaiłam się do układu, to przechodzi ludzkie pojęcie – muszę na koniec dokładnie sprawdzać, co napisałam…
Ale co tam…
Dzisiaj lekko mi na duszy… z pracy wychodzę za jakieś pół godzinki i mogłaby to być właściwie dobra wiadomość, gdyby nie fakt, że jadę do dentysty… potem odebrać zamówienie, potem na przymiarkę do gorseciarki… potem jeszcze drobne zakupy i jak się wyrobię to aquarobic 
Marzy mi się, żeby dzisiaj był piątek tak około 16:00 żebym mogła wrócić do domu i zasnąć… od kilku dni mam koszmary – wcześniej bardzo rzadko mi się to zdarzało… a teraz już trzecia noc z rzędu… wrr, jak tak dalej pójdzie to będę gryzła wszystko i wszystkich dookoła! No i dobrze by było, żebym pamiętała co mi się śniło… wtedy mogłabym ewentualnie pomyśleć jak się ich pozbyć, a tu kapa – nic! Tylko budzę się spocona jak mysz, a serce mi wali, jakbym maraton właśnie ukończyła… i to poczucie zagrożenia…
Ludzie prześlijcie mi trochę pozytywnej energii!!!
Może to dlatego, że łonie się nie pożegnały i teraz mnie straszy poczucie winy, że może je obraziłam – mowa o grypowych widziadłach…- i dlatego sobie poszły… hm nie wiem.

A teraz o Pollyannie…
Pamiętacie zapewne, że miała problem z dystrybutorem wody… cóż udało nam się go przestawić nieco, żeby jej nie buczał nad uchem – chociaż my nie słyszałyśmy żadnego buczenia. Efekt końcowy był taki, że wieczorem panna Pollyanna jakimś cudem przestawiła dystrybutor jeszcze dalej – jak ona tą szafę ruszyła, pozostaje tajemnicą – nawet wyczarowała skądś przedłużacz.
Inna sprawa, ta panna ma jakiś problem ze światłem… Jak wszyscy wiedzą w okresie późnej jesieni, zimy i wczesnej wiosny, światła słonecznego zwykle nie ma zbyt wiele… I tu się okazało, że nasza Pollyanna nie może siedzieć przy świetle jarzeniowym, bo ma coś z oczami… i nawet zaświadczenie od lekarza przyniosła. Płakałyśmy ze śmiechu dość długo. Potem była woja na światło… tzn dziewczyny zapalały – bo im ciemno, ale jak tylko wyszły np. do ubikacji, to Polly gasiła. Wreszcie przyniosła lampkę biurkową dla dziewczyn, żeby mogły pracować przy wyłączonym górnym świetle. Niepojęte – wyobraźcie sobie lampkę, o całkowitej wysokości jakichś 20cm i jak tu pracować jak się ma masę papierów – owszem wystarcza taka do pracy na kompie, bo klawiatura jest raczej mała… ale do papierów potrzeba coś więcej, eh…
Właściwie to nawet przestaje być już śmieszne! Zaczyna się tragedia, która, jak znam życie, niedługo stanie się farsą, a potem znów wyrówna do komedii… ale to będzie już śmiech przez łzy.