środa, 25 listopada 2009

eh...

Od kilku dni mam nową klawiaturę… taką małą, z układem jak w laptopach… ile błędów robię, bo jeszcze nie przyzwyczaiłam się do układu, to przechodzi ludzkie pojęcie – muszę na koniec dokładnie sprawdzać, co napisałam…
Ale co tam…
Dzisiaj lekko mi na duszy… z pracy wychodzę za jakieś pół godzinki i mogłaby to być właściwie dobra wiadomość, gdyby nie fakt, że jadę do dentysty… potem odebrać zamówienie, potem na przymiarkę do gorseciarki… potem jeszcze drobne zakupy i jak się wyrobię to aquarobic 
Marzy mi się, żeby dzisiaj był piątek tak około 16:00 żebym mogła wrócić do domu i zasnąć… od kilku dni mam koszmary – wcześniej bardzo rzadko mi się to zdarzało… a teraz już trzecia noc z rzędu… wrr, jak tak dalej pójdzie to będę gryzła wszystko i wszystkich dookoła! No i dobrze by było, żebym pamiętała co mi się śniło… wtedy mogłabym ewentualnie pomyśleć jak się ich pozbyć, a tu kapa – nic! Tylko budzę się spocona jak mysz, a serce mi wali, jakbym maraton właśnie ukończyła… i to poczucie zagrożenia…
Ludzie prześlijcie mi trochę pozytywnej energii!!!
Może to dlatego, że łonie się nie pożegnały i teraz mnie straszy poczucie winy, że może je obraziłam – mowa o grypowych widziadłach…- i dlatego sobie poszły… hm nie wiem.

A teraz o Pollyannie…
Pamiętacie zapewne, że miała problem z dystrybutorem wody… cóż udało nam się go przestawić nieco, żeby jej nie buczał nad uchem – chociaż my nie słyszałyśmy żadnego buczenia. Efekt końcowy był taki, że wieczorem panna Pollyanna jakimś cudem przestawiła dystrybutor jeszcze dalej – jak ona tą szafę ruszyła, pozostaje tajemnicą – nawet wyczarowała skądś przedłużacz.
Inna sprawa, ta panna ma jakiś problem ze światłem… Jak wszyscy wiedzą w okresie późnej jesieni, zimy i wczesnej wiosny, światła słonecznego zwykle nie ma zbyt wiele… I tu się okazało, że nasza Pollyanna nie może siedzieć przy świetle jarzeniowym, bo ma coś z oczami… i nawet zaświadczenie od lekarza przyniosła. Płakałyśmy ze śmiechu dość długo. Potem była woja na światło… tzn dziewczyny zapalały – bo im ciemno, ale jak tylko wyszły np. do ubikacji, to Polly gasiła. Wreszcie przyniosła lampkę biurkową dla dziewczyn, żeby mogły pracować przy wyłączonym górnym świetle. Niepojęte – wyobraźcie sobie lampkę, o całkowitej wysokości jakichś 20cm i jak tu pracować jak się ma masę papierów – owszem wystarcza taka do pracy na kompie, bo klawiatura jest raczej mała… ale do papierów potrzeba coś więcej, eh…
Właściwie to nawet przestaje być już śmieszne! Zaczyna się tragedia, która, jak znam życie, niedługo stanie się farsą, a potem znów wyrówna do komedii… ale to będzie już śmiech przez łzy.

Brak komentarzy: