środa, 23 września 2009

nie mogę się powstrzymać!

jak zaczęłam znów o naszej Polyannie, to zaraz mi się kolejne kwiatki przypominają...

pewnego dnia,, jedna z naszych pań dostała informację ze szpitala, że jej matka umarła, więc poprosiła szefa, czy może jechać do domu, na co on oczywiście wyraził zgodę. Po chwili zreflektował się, że może ktoś mógłby jechać z nią, tak na wszelki, żeby się upewnić, czy dotarła bezpiecznie do domu. Wybrał - a trafił bezbłędnie - Polyannę. Właściwie, to nic szczególnego nie byłoby do relacjonowania, gdyby nie to, co się stało już po dojeździe na miejsce. Nasza pani, żegnając rzeczoną, dziękowała jej, starając się zakończyć rozmowę jak najszybciej i zabrać się za to, co musi być zrobione, aż zamarła, gdy na scenę wkroczył jej mąż, a Polyanna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przedzieżgnęła się w opływającą miodem i niezwykle uroczą kokietkę. Mina męża również podobno zaliczała się do grona - bezcenne - rzadko takie zdziwienie z nutką "ona chyba oszalała" się u niego pojawia. I naer wobec tragicznych okoliczności, rozbawiło to naszą Panią.

swoją drogą, nasza Polyanna, czasem zachowuje się, ni mniej ni więcej, jak kotka w marcu. A kiedy się tak zachowuje? Jak tylko na horyzoncie pojawia się przedstawiciel płci przeciwnej.

a na rozluźnienie policzków - od śmiechu - wrzucam zjątka dwóch moich ostatnich dłubaninek :)
pierwszy to markiza z jaspisu tęczowego w srebrze oksydowanym z kuleczkami hematytu, drugi to pastylka kwadratowa sodalitu w srebrze oksydowanym.
oczywiście polerowane po oksydowaniu :)

Brak komentarzy: