sobota, 2 października 2010

list z przed lat - przywołuje dziwne myśli i wspomnienia

Wzięło mnie na sprzątanie w starych pudłach i na dnie któregoś z nich znalazłam stary list... Z treści wnioskuję, że to list od mojego pierwszego chłopaka... tak mniej więcej rok po tym jak sie poznaliśmy...
ale do rzeczy - przeczytałam cały - i tak właściwie to się uśmiałam... chcecie się pośmiać?
No to jadę:
najpierw kilka słów wprowadzenia: ON - niech będzie Martuf - specyficzny człowiek. Miał swój urok - a jakże, potrafił być bardzo romantyczny, ale też przede wszystkim widział siebie! Może kiedyś opiszę, jak to było... ale wracając do listu - aha miał wtedy jakieś 15 lat - jak pisał ten list, a list zaczyna się tak:
Myślisz? Tak, oczywiście. Bez myślenia nie ma życia. To dwie nierozerwalnie połączone rzeczy. Może czasem Twoje myśli przeradzają się w marzenia. Marzenie te niespełnione - o pieniądzach, pięknym mieszkaniu i o innych bajerach, ale ja wiem, że wolałabyś być królewną z bajki - szczęśliwą, kochaną, przytulaną
- i tu pierwsza moja dygresja - heh królewny z reguły mają sporo pieniędzy, ładne mieszkania/domy/pałace/ i mnóstwo bajerów... -
To, że Tobie nie przeszkadzają jedne i drugie myśli obok siebie nie znaczy, że innym nie przeszkadzają. Ale takich jest niewiele. Z reguły wszyscy mają takie same marzenia jak my. Jest tylko jedna, niewielka różnica. Dla nich szczęście to pieniądze, dusza - spelunka, miłość - roztrzepane dziewuszysko. Dlaczego roztrzepane? Bo czymże jest miłość bez szacunku?
- i kolejna dygresja - to roztrzepane dziewuszyska nie mają dla siebie szacunku???? od kiedy??? -
Iluż ludzi nie chce się obiektywnie ocenić. Powiem więcej nie potrafi.
- no tu miał absolutną rację - sam nie umiał... wiedział o czym mówi :> -
Społeczeństwo zabiło w nich ostatnie resztki własnego ja, a oni wciąż dumnie mówią "Ja". Ale to nie należy do nich, tylko do tych szaraków, którzy nas otaczają. To są ludzie dla których najlepszym sposobem na życie jest zasada: "Oko za ..." no właśnie za co? Oczywiście "...za dwa" W takim społeczeństwie jest dosyć ciężko żyć ludziom takim jak Ty kochanie. Jeżeli nie zrobisz się troszeczkę twardsza, to mogą Cię wykończyć.
Taki "piece of advice" w pierwszych słowach listu - zamiast "Kochanie tęsknię..."
Cóż jak się okazało, sam mnie zmusił swoim postępowaniem do stania się twardszą... Miał w tym swój udział - nieżyjący już niestety a wspaniały - wychowawca mojej klasy, który uświadomił mi, że choleryk - a według niego wszelkie znaki wskazywały, że taka właśnie jestem - nie może dusić niczego w sobie i lepiej jak się wyładuje... to dla takiej osoby jest znacznie zdrowsze... Wtedy właśnie zaczął się proces utwardzania... prawie jak ze stalą... najpierw się rozgrzewa, potem studzi dosyć szybko, potem znów rozgrzewa... i tak w kółko Macieju, czy raczej Martufie ;) W każdym razie zmieniłam się od tamtych czasów - nawet bardzo i chociaż staram się nie pokazywać tego na wierzchu rzadko cokolwiek mnie rusza - tylko ludzka głupota - na to się nie da uodpornić... tak właśnie Martuf kiedyś stwierdził, że musi mnie wychować, bo rodzicom się nie udało - wstałam z ławki i poszłam do domu - zostawiłam go tam - nie miałam mu nic do powiedzenia. To wtedy właśnie po raz pierwszy naprawdę mnie zranił... Wtedy zaczęło się hartowanie materiału - jeszcze kilaka lat trwało to utwardzanie, aż wreszcie uznałam proces za zakończony i... domyślcie się sami...
za jakiś czas przytoczę dalsze fragmenty tego - jakże oryginalnego - listu!
Był jeszcze jeden list... był dla mnie sumą kontrolną i dziś wreszcie mogłam spokojnie stwierdzić, że już taką sumą nie jest - już mnie nie ruszył.
Martuf - to do Ciebie - Chociaż nigdy o Tobie nie zapomnę, to uwolniłam się od Ciebie dawno temu, w dniu, gdy poznałam swojego obecnego męża. Jesteście odrobinę do siebie podobni... tak jak ogień i woda - taki filozof jak Ty na pewno zrozumie. Dziękuję Ci za umożliwienie mi przemiany, za otwarcie oczu - może niekoniecznie o to Ci chodziło, ale tak to już jest, kto sieje wiatr ten burzę zbiera.

Długo później, a właściwie całkiem niedawno spotkałam kogoś równie czarującego jak Ty, Martufie, i równie pokręconego, z takim samym zapałem używającego życia. Na szczęście byłam już na taki urok odporna. A facet jest świetny - taka moja bym powiedziała bratnia dusza... Z tym, że teraz stwierdzam, że w całokształcie miał zbyt dużo z Ciebie, byśmy mogli na dłużej zostać przyjaciółmi. I dodatkowo był za słaby psychicznie - tak, wiem co mówię. Nie wytrzymał ciśnienia - po niecałym roku czy nawet krócej zrezygnował - ja to wytrzymuję od sześciu lat... Dziękuję ci raz jeszcze! Bez Ciebie nie byłoby to możliwe!

Prawdą jest to, co mówią, że jesteśmy sumą swoich doświadczeń, a także, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Dwa najbardziej prawdziwe przysłowia, jakie znam!

A Krzysztof Daukszewicz nadal na koncertach, śpiewa "Muchę" dla mnie. Do kina chodzę na filmy lekkie, łatwe i przyjemne, a takie podobne do "W imię ojca" omijam szerokim łukiem. Z tym, że nadal wolę czytać... i nie książki z stylu "Życie seksualne papagejów" czy "Pałac kobiet"... bardziej w stylu "Aristoi" czy "Pieśń Reginy" i całe mnóstwo innych...
Może znów się kiedyś zdarzy, że będziesz chciał mnie podwieźć - pamiętaj - masz nie po drodze - jak ostatnio.

eh... list z przed lat przywołał wspomnienia... szczególnie, że męża wywiało na Nightwish do Krakowa... Ja wolę BlackmoresNight... (to też, jak tak dobrze pomyśleć dzięki Martufowi... - to on wygrzebał ich płytę w Bułgarii na jakimś stoisku), a ja mam czas pomyśleć...

The best you can do is to embrance the reality of what you've done - to me, to yourself and to the world, and finally accept it, for it will never change!

Brak komentarzy: