środa, 9 września 2009

i kontynuacja - bo coś mi się dzieje...

tak wyglądała po upieczeniu:

wena szafranowa...

Tak to już jest... jak mnie wena złapie, to nie puszcza... innymi słowy: Jak mi się pszczoła wetnie w beret, to muszę ją wyjąć i sprawdzić, czy to robotnica, truteń, czy może królowa ;)
tak więc wczoraj, czując nieodpartą potrzebę wyżycia się na piekarniku i drożdżach stworzyłam chałkę koszerną z szafranem. Przepis banalnie łatwy, a efekty na zdjęciach poniżej:


i nawet nieźle wyrosła, zważywszy, że w domu miałam zawrotną temperaturę 22 stopni... dla drożdżowego ciasta to chyba nieco mało...

Tak więc dumna i blada prezentuję moje dzieło.

sobota, 29 sierpnia 2009

powrót do rzeczywistości ...

No i wróciliśmy z leniwych wakacji w Bieszczadach... przez kolejne kilka dni będę wrzcać zdjęcia, opisywać co mi ślina n a język przyniesie. A na początek wierszyk dla CB-radiowców na drodze:

Fraszka na drogowe stwory :)
Miś drzemał w trawie, krokodyl na brzegu, przeszedł tam myśliwy, teraz śpią na wybiegu.
Morał z tej powiastki moje dzieci taki: nie śpijcie po krzakach pójdziecie do paki!

Tak właśnie działają na mózg dwa cheese burgery, kawa i lód z karmelową polewą, po 6 godzinach niejedzenia ;), dwóch tygodniach na odludziu i kolejnym patrolu miśków, czy krokodylków stojących przy drodze i łapiących podróżujących ...
Swoją drogą, to nie wiem, jakie określenie ma Służba Celna... pewnie bym ich dodałą do fraszki ... heh a tak zostali pominięci :)

czwartek, 6 sierpnia 2009

masakra

Już drugi tydzień nie mam szefa - pojechał na urlop... zanim wróci, ja pojadę - czyli nie będę go widzieć przez jakieś 5 tygodni - jupi!!! Ale na razie to dostaję syndromu niespokojnych nóg i swędzenia tyłka ;) Można po prostu jajo znieść z nudów...
No ale żeby mi się za bardzo nie nudziło, to w niedzielę mój kochany ząbek jeden stwierdził, że będzie mnie teraz bolał... i miałam 3 dni z głowy... na przeciwbólowych... wczoraj wreszcie dopchałam się do rozsądnego dentysty... i już mnie nie boli, ale kanałowe leczenie nadal mnie czeka... no może biologiczne ;) ale i tak jest o niebo lepiej... już mogę w miarę normalnie funkcjonować!!! ale tylko w miarę...

Swoją drogą to można się aż za głowę złapać, jak różnią się ceny leczenia zębów w różnych gabinetach - mówię o tych typach leczenia, które jest odpłatne a nie refundowane z NFZ. Takie leczenie kanałowe w jednym punkcie kosztuje 80 zł/kanał a w innym już 130zł/kanał - spora różnica. A są również gabinety, które przy leczeniu np siódemki określają z góry, że 7 ma trzy korzenie i z góry sobie karzą płacić - wstyd i hańba!!! Przecież każdy człowiek ma inaczej, mój mąż na ten przykład tam gdzie powinny być 4 korzenie miał tylko jeden, ale za to duży, a kolega, tam gdzie powinien być jeden korzeń miał trzy... nie ma reguły...

eh, ból zęba to jeden z najgorszych jakie mogą się przytrafić.

i kolejnych kilka wypocin ;)



Takie rzeczy własnie niedawno wypociłam... :)

czwartek, 30 lipca 2009

aha TOEIC'a ciąg dalszy

No i odebrałam certyfikat - 985 punktów na 990 możliwych. To chyba nieźle... sam certyfikat jest taki jakiś nijaki, ale trochę lepiej się poczułam, że wreszcie mam jakieś porządne potwierdzenie moich zdolności językowych :)

kilka zdjątek moich wypocin...


wtorek, 30 czerwca 2009

i po egzaminie :)

I tak w niedzielę miałam z TOIC'a egzamin :) Właściwie to nic szczególnego - ale warsztaty są rewelacyjną sprawę, jeśli chodzi o nauczenie się "obsługi" testu.
Sam test jest typowo amerykański, taki jak pewnie niejednokrotnie na filmach widział niejeden z Was. Odpowiedzi zaznacza się ołówkiem... masakra - więcej czasu trwa zamalowanie tych ch....ych kółeczek niż rozwiązanie samego testu.

Teraz czekam 2 tygodnie za certyfikat - a mówili że wyniki są dostępne juz w ciągu jakichś 70 godzi ;) jasne...

Aha info dla wszystkich, którzy zapisali się do programu "Certyfikat na PLUS" - program ma trwać do końca listopada 2010 - nie martwcie się, na pewno zadzwonią do Was :) będę tu jeszcze trochę podpowiedzi odnośnie TOIC'a wstawiać... sukcesywnie... ze zdjęciami :)

poniedziałek, 22 czerwca 2009

TOEIC

RANY BOSKIE LUDZIE, ledwo żyję... Warsztaty jakoś przeżyłam, zapowiadali superintensywne... a tym czasem spokojnie i bez większego pośpiechu przerabialiśmy po prostu przykłady testów. Ci ludzie chyba nie wiedzą, co to znaczy superintensywne warszataty...
Jak już się wreszcie skończyło, w sobotę około 15 to jeszcze zrobiłam zakupy , a potem pichciłam do 1 w nocy niemal ciasta. bo w niedzielę, mięliśmy imprezę.
I tak wypichciłam ptasie mleczko z niespodzianką i grzybki na słodko.
jak dobrze pójdzie, to zamieszczę zdjęcie grzybka tu, ale to zależy od tego, czy mój mąż ich nie skonsumuje do mojego powrotu do domu :)

hm... a dziś.... jak zwykle praca, praca, praca ;)

czwartek, 18 czerwca 2009

Ach ten czerwiec

Cóż, czerwiec piękny ;) No cóż, może nie znów aż tak piękny, jak to bywało, ale zawsze coś. Dawno tu nie zaglądałam, bo miałam zawrót głowy... zresztą wcale się jeszcze nie skończył... Ale już blisko - jeszcze tylko ten weekend i potem już będzie nieco luźniej. Na razie dziś zaczynam warsztaty do egzaminu TOEiC, załamka normalnie, najpierw 8 godzin w pracy a potem jeszcze 5 godzin warsztatów. A gdyby tego było mało w sobotę powrót na warsztaty na 9 rano i kolejne 5 godzin wyjęte z życiorysu. Ale co tam. Najważniejsze jest to, że się załapałam, bo to jakis specjalny grant z UE na podnoszenie kwalifikacji mieszkańców Śląska. Ethin, a ty kiedy będziesz miała warsztaty?
Najlepszy był mój szef - obcokrajowiec (delikatnie mówiąc), który stwierdził, że on też mógłby iść na ten egzamin sponsorowany przez Unię, bo przecież mieszka na śląsku, wiekowo się załapuje... Nie wziął jedynie pod uwagę, że do tego trzeba jeszcze mieć polskie obywatelstwo. No ale jak się "zorientował" że mógł się załapać, to podobno listy były już zamknięte. Więc i tak musztarda po obiedzie ;)
Tak czy tak, czeka mnie maraton z angielskim - dwudniowy... Jak na razie zdążyłam dorwać przykładowe testy i sobie je zrobić... nawet nienajgorzej mi idzie... ;) Ale nie będę się chwalić.

Najważniejsze jest - no może nie dla mnie, ale dla innych może i tak - że jak się zda ten egzamin, to nie ma oceny zapisanej na certyfikacie. Bo egzamin jest oceniany procentowo, a 30% wystarczy, żeby go zdać. Oczywiście im wyższy procent, tym lepiej, i tym większe prawdopodobieństwo, że certyfikat pomoże w przyszłym życiu...

Aha, jakby ktoś nie wiedział, to ten certyfikat jest :

TOEIC (TEST OF ENGLISH FOR INTERNATIONAL COMMUNICATION™)
Listening and Reading to obecnie najcześciej zdawany egzamin z języka angielskiego w środowisku pracy. To najważniejszy certyfikat językowy, który:

  • został stworzony na życzenie firm i pracodawców i odpowiada na ich potrzeby weryfikacji i certyfikacji zaawansowania z języka angielskiego

  • każdego roku zdaje ponad 5 000 000 kandydatów

  • jest uznawany przez ponad 8000 globalnych firm i korporacji

  • skupia się na praktycznej stronie znajomości języka

  • można zdać w dowolnym momencie w sesjach zamkniętych (na żądanie) lub sesjach otwartych w ośrodkach ETS w całej Polsce

  • pozwala na otrzymanie wyników nawet już w 24 godziny od egzaminu, maksymalnie w 10 dni roboczych

  • jest ekwiwalentem zaliczenia egzaminu z lektoratu na wielu polskich i zagranicznych uczelniach

  • jest uznawany przez Służbę Cywilną w Polsce, wymagany wynik to 700 punktów

  • zawsze się zdaje - kandydat otrzymuje wynik w postaci punktów na skali 10-990

  • daje kandydatowi szczegółowy Raport Wyników z interpretacją wyniku punktowego

  • daje kandydatowi Certyfikat, który jest cennym dodatkiem do CV

  • jest narzędziem audytu językowego stosowanym przez wiodących pracodawców
[źródło: http://www.pl.etsglobal.org/poland/tests ]

w każdym razie życzcie mi połamania pióra ;)