piątek, 25 lutego 2011

zakończenie / the end

Kochani moi czytelnicy... kończę tego bloga... Jako, że czas czarownic przemija, a magiczne stwory odchodzą w niepamięć... Gdy Macros z Milamberem wir czasoprzestrzenny światy nasze łączący zamknęli, tako i jak pożegnać się muszę, gdyż do powrotu zmuszona jestem na świat swój.

pojawię się znowu... już nie czarownica, lecz śpiewaczka, zza Kryształowej Linii blask kto dojrzy, podążyć powinien, a znajdzie mnie, gdy na Kebrogena działce me pierwsze kryształy porwały mnie swą pieśnią!

Dear readers, who may not necesarry understand all I wrote here...
I am finishing this witches blog, As the time of witchcraft is almost at it's end, and the creatures of magic wander in oblivion... As Macros with Milamber's help, closed the great Rift, that connected our two wordls, thus I am forced to bid fervell to all of you, as I am forced to come back to my own realm.

I'll be back again, not as a witch, but a singer, from behind the Crystal Line the shine will cease your eye - follow it, for at the end you'll find me enchanted, on Kebrogens patch, in my very first crystal joyous song!

środa, 3 listopada 2010

kino!!!!

Coś mania kinowania mnie wzięła ostatnio. Tak więc z TŻem wybraliśmy się najpierw obejrzeć Zaka w jak najlepszym świetle - tak dokładnie, nie inaczej ;)
Pomijając ewidentny i bardzo prosty motyw filmu, to jest on cudownym obrazem dla fanek Zaka. Reżyser na głowie, uszach i rzęsach stawał, żeby perfekcyjnie młodego aktora oświetlić, ustawić i pokazać. Swoją drogą, to rośnie z niego bardzo przystojny młody mężczyzna. I zanosi się na to, że będzie chłopak miał mniej więcej tyle szczęścia do filmów co DiCaprio - oby tylko umiał wykorzystać szanse :), które mu się napatoczą.
Jak już Zak SKOŃCZYŁ ROZTACZAĆ SWOJE UROKI, TO POSZLIŚMY OGLĄDNĄĆ MNIEJ PRZYSTOJNEGO I ZDECYDOWANIE MNIEJ POPULARNEGO MARKA.
Czyli innymi słowy twórcę Facebooka - sama historia - niezła. Oparta na faktach, fajnie przygotowana i wciągająca. Szczególnie mój TŻ był zadowolony z tego seansu - wreszcie w filmie mówili jego językiem - znaczy po komputerowemu.
Z mojego punktu widzenia - ci ludzie tam, szczególnie aktor grający główną rolę ma fajny sposób wymowy, sympatyczny akcent i ogólnie rewelacyjnie pasuje do tej roli!

no i tak się kończy napada kinowania. Teraz w planach mamy HP7P1, Zaplątanych, Trona i kilka innych - zobaczymy co jeszcze się pokaże :)

eh. wyrko wzywa....

niedziela, 24 października 2010

dywagacje :) i odpowiedź na moje pytanie

Ethin napisała: Odpowiadam na twoje pytanie.
Wbrew przekonaniu niektórych ludzi satanista wierzy w Boga. Wierzy w Szatana jego przeciwieństwo a więc wierzy też i w Boga. Cała różnica polega na tym że nie uznaje "władzy" boskiej i wybiera kultywowanie "władzy" Szatna. Ot wszystko. Ale jak ktoś może pomylić ateistę z agnostykiem? To chyba tylko dla tego że zaczynają się na tę samą literę.


No prawie dobrze odpowiedziałaś na pytanie ;)
tak naprawdę to wytłumaczenie jest nieco inne i nie ma nic wspólnego z tym, czyją władzę kultywuje satanista...

No chodzi o to, że najpierw należy sobie odpowiedzieć na pytanie: kim jest szatan i skąd się wziął. Mając odpowiedź na to pytanie, macie odpowiedź na moje :)

No bo to było tak: Najpierw był Bóg, potem stworzył aniołów, wśród nich był jego ulubieniec - Lucyfer. Tyle, że podpadł on Bogu i został strącony w otchłań. Stał się upadłym aniołem i, jak wielu satanistów twierdzi, szatanem. Z tego wynika, że Bóg stworzył szatana, więc wierząc w szatana - czyli będąc satanistą - automatycznie wierzy się w Boga. Taki dogmat, którego nie da się obalić :)

a pomyłki agnostyk-ateista są bardzo częste, bo ludzie nie znają definicji. I wydaje im się, że to właściwie to samo. Nie zadają sobie trudu sprawdzenia i potem walą głupoty... heh tak już jest.

czwartek, 14 października 2010

Ale bzdury co?

Oto kolejna odsłona listu Martufa :)
CZEŚĆ KOCHANIE!!! Ale bzdury co? Właściwie należałoby przekreślić, ale skoro już napisałem, to niech zostanie. Właściwie to nie wiem co mam pisać. Ostatnio list napisałem jakieś 1,5 roku temu. Tak naprawdę bardzo lubiłem tą dziewczynkę [...]
heh pierwszy mój komentarz: e??? że co?? No tak, nie dosyć, że nie wie co napisać, to jeszcze zaczyna od pisania o jakiejś innej dziewczynce - rewelacyjny pomysł - nie sądzicie?
[...] i do tej pory nie wiem czemu jej nie odpisałem. Podejrzewam, że zrobiły się wakacje i wyniosłem się gdzieś na rowerze. Po prostu nie było czasu na pracę twórczą.
eh... kolejny fragment to zwyczajne żale, że się pochorował... aż do:
Rano obudziło mnie pukanie. Jakiemuś panu się to nie nudziło i jednocześnie nie podobało, że może odejść z pustymi rękami. W końcu wstałem. Akcent w stylu Lindy na "PSACH". Tekst dokładnie mój (z góry przepraszam za słownictwo, ale z nimi inaczej nie można [...]
jest się czym chwalić, oj jest..., zresztą czytajcie dalej, jaki to "świetny" tekst:
Co jest k...wa? Myślisz, że to jest burdel? Albo klepisko w oborze i będziesz sobie tak kopytkiem stukał? Choćbyś na rękach po drabinie chodził, po schodach na głowie i przed drzwiami na c...u stawał, to i tak nic nie dostaniesz" Koniec cytatu.
[...] tu znów mały przeskok w treści listu - znaczy reszta rozpoczętej sytuacji - nędza - jak sam określił autor tekstu.
Przepraszam za nędzę, ale jakoś mi się to spodobało i... Właściwie to, że czasem mówię "nie zgadzam się z Tobą, ale będę bronił To jego prawa do wyrażania własnych poglądów" (to Wolter oczywiście) jest wystarczającym dowodem na moją tolerancję dla innych.
Tak właśnie - tolerancja - słowo klucz. Tego jednego chyba mu brakowało...

Martuf dumny był ze swojej niezależności i umiejętności wyrażania własnej opinii i własnych poglądów - że coś jest nędzne, że do kitu, że słabe, że "szajs", itd itp. Ale przed innymi ludźmi ZAWSZE wolał udawać, że wszystko jest świetnie, super i ogólnie bosko! Koronny przykład (z tegoż listu):
Jeszcze może troszeczkę o Czerwonych Gitarach. To naprawdę był kiepski koncert ze względu na atmosferę całości, a jednocześnie wspaniały, bo byłaś ze mną...
Heh, a według mnie koncert był świetny! No nie w stylu Led Zeppelin, czy Deep Purple, nie czarujmy się, daleko mu było też do Budki Suflera, czy Pefectu, ale w swojej klasie był świetny. Uwielbiam ich piosenki - właściwie to wtedy uwielbiałam, teraz tylko lubię. No fakt, większość sali to były osoby tak zwane starsze, wolące usiąść na krzesełku i spokojnie słuchać. Którym nie podobało się, że młodzież bawiła się przed sceną w typowy dla siebie sposób.

Tak, teraz przytoczę inną sytuację: "Metro" każdy na pewno wie, lub zna, lub był na tym. Rzadko kto jednak widział (i słyszał na żywo) więcej niż jedną obsadę - ja widziałam 3. Pierwszą (Katarzyna Groniec + Robert Janowski), drugą (Edyta Górniak i Janusz Józefowicz) i trzecią - nie pamiętam kto, ale jeszcze inny duet (mowa oczywiście o głównych postaciach). Może gdybym poszła w odwrotnej kolejności, to byłoby inaczej, ale miałam to SZCZĘŚCIE, że kolejność była właśnie taka jak napisałam. Kasia i Robert byli o niebo lepsi od Edyty i Janusza - a te dwa spektakle widziałam zaledwie z miesięcznym odstępem. Po drugim, wychodząc z Martufem z katowickiego Spodka spotkaliśmy, jakąś jego nauczycielkę z podstawówki. Zapytała, jak mi się podobało, no to odpowiedziałam, że widziałam lepsze wykonanie, a to było mierne (Edytka wtedy jeszcze miała tendencję do piszczenia i wycia - zresztą chyba nie do końca jej to minęło, a Janusz wg mnie nie ma głosu na takie występy, więc w porównaniu do Kasi i Roberta wypadli BLADO!!!). Żebyście widzieli minę Martufa, a jak mnie potem rugał - jak mogłam powiedzieć, że to było marne?!?!?!? I gdzie ta tolerancja? Ten szacunek do "własnego zdania"? (Pomijam fakt, że słuch miał wprawdzie świetny, ale muzycznie to noga totalna... pojęcia nie miał (i pewnikiem nadal niema) o emisji głosu, dykcji scenicznej, harmonii, kadencjach harmonicznych itd itp...). Trzeci raz widziałam Metro ładnych parę lat później - i obsada była prawie tak dobra, jak pierwszy skład. Ale, jak to się teraz mawia: Prawie robi dużą różnicę!
A wg mnie TOLERANCJA to nie tyle szanowanie cudzego prawa do wyrażania własnego zdania. TOLERANCJA to szacunek dla innych, wraz z ich: wyglądem, zachowaniem, poglądami, wierzeniami, kolorem skóry, religią...
Zastanawiam się dlaczego nie chcesz iść ze mną porozmawiać z ludźmi z ruchu HARE KRISHNA. Czy dlatego, że wierzą uważasz ich za gorszych? To nie są osoby, które myślą tak jak np. Świadkowie Jehowy - wszystko porównują do Biblii i do Boga: Bóg to, Bóg tamto i zaraz chcą, abyś uwierzyła w to co oni mówią. Ci są inni. Całkiem inaczej się z nimi rozmawia. Trochę realniej myślą i przy okazji nie zapominają o duchu. Jedynym niebezpieczeństwem takiego spotkania jest to, że możesz się dowiedzieć czegoś nowego o życiu i zjeść coś dobrze i zdrowo przyrządzonego, a przy okazji smacznego.
Hm.... tolerancja??? Gdzie???
Mam wrażenie, że pisząc to starał się ukryć własne obawy i strach - superego nie pozwoliło na wyrażenie ich wprost, więc przypisywał swoje emocje i lęki innym, opierając się na mylnym przeświadczeniu, że Agnostyk (z domu Ateistów) musi, po prostu MUSI, gardzić każdą formą religii. Martuf był jedną z tych osób, które nie odróżniają ateizmu od agnostycyzmu... ciekawe czy teraz zna różnicę...
Nie, pewnie nie, ale u Kryshnów można się za friko najeść - więc są fajni! A inni nie dają żarcia i tylko ględzą, nie dają dojść do słowa - więc są be!

TOLERANCJA!!!: Umiejętność współżycia w pokoju, nawet z odmiennymi kulturowo społecznościami i jednostkami.

Tak naprawdę w każdej społeczności jest pełen przekrój - od "normalnych" przez "nawiedzonych", "szalonych" do "psychopatów". I Jehowi, i Kryszni i Katolicy i Buddyści i cała reszta też, włączając w to AGNOSTYKÓW, mylonych często z ATEISTAMI. I czy za błędy jednostki musi płacić cała społeczność? No pomijam fanatyków - ci są poza konkursem...

A ja wam zadam pytanie: Czy Satanista wierzy w Boga?
Odpowiedź wraz z uzasadnieniem przy okazji następnego postu - jeśli ktoś wie - piszcie w komentarzach :)

a teraz mam 10 minut do Torchwood... co ja z tym czasem zrobię?

sobota, 2 października 2010

list z przed lat - przywołuje dziwne myśli i wspomnienia

Wzięło mnie na sprzątanie w starych pudłach i na dnie któregoś z nich znalazłam stary list... Z treści wnioskuję, że to list od mojego pierwszego chłopaka... tak mniej więcej rok po tym jak sie poznaliśmy...
ale do rzeczy - przeczytałam cały - i tak właściwie to się uśmiałam... chcecie się pośmiać?
No to jadę:
najpierw kilka słów wprowadzenia: ON - niech będzie Martuf - specyficzny człowiek. Miał swój urok - a jakże, potrafił być bardzo romantyczny, ale też przede wszystkim widział siebie! Może kiedyś opiszę, jak to było... ale wracając do listu - aha miał wtedy jakieś 15 lat - jak pisał ten list, a list zaczyna się tak:
Myślisz? Tak, oczywiście. Bez myślenia nie ma życia. To dwie nierozerwalnie połączone rzeczy. Może czasem Twoje myśli przeradzają się w marzenia. Marzenie te niespełnione - o pieniądzach, pięknym mieszkaniu i o innych bajerach, ale ja wiem, że wolałabyś być królewną z bajki - szczęśliwą, kochaną, przytulaną
- i tu pierwsza moja dygresja - heh królewny z reguły mają sporo pieniędzy, ładne mieszkania/domy/pałace/ i mnóstwo bajerów... -
To, że Tobie nie przeszkadzają jedne i drugie myśli obok siebie nie znaczy, że innym nie przeszkadzają. Ale takich jest niewiele. Z reguły wszyscy mają takie same marzenia jak my. Jest tylko jedna, niewielka różnica. Dla nich szczęście to pieniądze, dusza - spelunka, miłość - roztrzepane dziewuszysko. Dlaczego roztrzepane? Bo czymże jest miłość bez szacunku?
- i kolejna dygresja - to roztrzepane dziewuszyska nie mają dla siebie szacunku???? od kiedy??? -
Iluż ludzi nie chce się obiektywnie ocenić. Powiem więcej nie potrafi.
- no tu miał absolutną rację - sam nie umiał... wiedział o czym mówi :> -
Społeczeństwo zabiło w nich ostatnie resztki własnego ja, a oni wciąż dumnie mówią "Ja". Ale to nie należy do nich, tylko do tych szaraków, którzy nas otaczają. To są ludzie dla których najlepszym sposobem na życie jest zasada: "Oko za ..." no właśnie za co? Oczywiście "...za dwa" W takim społeczeństwie jest dosyć ciężko żyć ludziom takim jak Ty kochanie. Jeżeli nie zrobisz się troszeczkę twardsza, to mogą Cię wykończyć.
Taki "piece of advice" w pierwszych słowach listu - zamiast "Kochanie tęsknię..."
Cóż jak się okazało, sam mnie zmusił swoim postępowaniem do stania się twardszą... Miał w tym swój udział - nieżyjący już niestety a wspaniały - wychowawca mojej klasy, który uświadomił mi, że choleryk - a według niego wszelkie znaki wskazywały, że taka właśnie jestem - nie może dusić niczego w sobie i lepiej jak się wyładuje... to dla takiej osoby jest znacznie zdrowsze... Wtedy właśnie zaczął się proces utwardzania... prawie jak ze stalą... najpierw się rozgrzewa, potem studzi dosyć szybko, potem znów rozgrzewa... i tak w kółko Macieju, czy raczej Martufie ;) W każdym razie zmieniłam się od tamtych czasów - nawet bardzo i chociaż staram się nie pokazywać tego na wierzchu rzadko cokolwiek mnie rusza - tylko ludzka głupota - na to się nie da uodpornić... tak właśnie Martuf kiedyś stwierdził, że musi mnie wychować, bo rodzicom się nie udało - wstałam z ławki i poszłam do domu - zostawiłam go tam - nie miałam mu nic do powiedzenia. To wtedy właśnie po raz pierwszy naprawdę mnie zranił... Wtedy zaczęło się hartowanie materiału - jeszcze kilaka lat trwało to utwardzanie, aż wreszcie uznałam proces za zakończony i... domyślcie się sami...
za jakiś czas przytoczę dalsze fragmenty tego - jakże oryginalnego - listu!
Był jeszcze jeden list... był dla mnie sumą kontrolną i dziś wreszcie mogłam spokojnie stwierdzić, że już taką sumą nie jest - już mnie nie ruszył.
Martuf - to do Ciebie - Chociaż nigdy o Tobie nie zapomnę, to uwolniłam się od Ciebie dawno temu, w dniu, gdy poznałam swojego obecnego męża. Jesteście odrobinę do siebie podobni... tak jak ogień i woda - taki filozof jak Ty na pewno zrozumie. Dziękuję Ci za umożliwienie mi przemiany, za otwarcie oczu - może niekoniecznie o to Ci chodziło, ale tak to już jest, kto sieje wiatr ten burzę zbiera.

Długo później, a właściwie całkiem niedawno spotkałam kogoś równie czarującego jak Ty, Martufie, i równie pokręconego, z takim samym zapałem używającego życia. Na szczęście byłam już na taki urok odporna. A facet jest świetny - taka moja bym powiedziała bratnia dusza... Z tym, że teraz stwierdzam, że w całokształcie miał zbyt dużo z Ciebie, byśmy mogli na dłużej zostać przyjaciółmi. I dodatkowo był za słaby psychicznie - tak, wiem co mówię. Nie wytrzymał ciśnienia - po niecałym roku czy nawet krócej zrezygnował - ja to wytrzymuję od sześciu lat... Dziękuję ci raz jeszcze! Bez Ciebie nie byłoby to możliwe!

Prawdą jest to, co mówią, że jesteśmy sumą swoich doświadczeń, a także, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Dwa najbardziej prawdziwe przysłowia, jakie znam!

A Krzysztof Daukszewicz nadal na koncertach, śpiewa "Muchę" dla mnie. Do kina chodzę na filmy lekkie, łatwe i przyjemne, a takie podobne do "W imię ojca" omijam szerokim łukiem. Z tym, że nadal wolę czytać... i nie książki z stylu "Życie seksualne papagejów" czy "Pałac kobiet"... bardziej w stylu "Aristoi" czy "Pieśń Reginy" i całe mnóstwo innych...
Może znów się kiedyś zdarzy, że będziesz chciał mnie podwieźć - pamiętaj - masz nie po drodze - jak ostatnio.

eh... list z przed lat przywołał wspomnienia... szczególnie, że męża wywiało na Nightwish do Krakowa... Ja wolę BlackmoresNight... (to też, jak tak dobrze pomyśleć dzięki Martufowi... - to on wygrzebał ich płytę w Bułgarii na jakimś stoisku), a ja mam czas pomyśleć...

The best you can do is to embrance the reality of what you've done - to me, to yourself and to the world, and finally accept it, for it will never change!

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

świat nie stoi na głowie...

... tylko leży na glebie i wyje ze śmiechu...
ze śmiechu, bo na płacz już nie ma siły.
No bo i kto by pomyślał, że najlepszym sposobem zaproszenia kogoś na wieczór panieński jest kontakt przez NK (TYLKO PRZEZ NK).
Dowiedziałam się o tym zaproszeniu całkiem przypadkiem wchodząc na NK - po telefonie znajomego, że zostawił mi tam wiadomość. No to z rozpędu sprawdziłam resztę wiadomości od mojej ostatniej wizyty (gdzieś na początku kwietnia, a może to był marzec...) i okazało się, że oprócz zwykłych zaproszeń z kont zablokowanych i spamu mam między kilkoma innymi - do mnie - wiadomościami zaproszenie na wieczór panieński... nie będę pisać dokładnie o co chodzi, określmy pannę młodą mianem Carrigany (idealnie pasuje do jej charakteru - chociaż nie do zachowania...jakie dotychczas prezentowała, dotychczas oznacza do ślubu - bo to się już zaczyna zmieniać).
Nie wiem jak długo Carrigana myślała, zanim podała namiar do mnie swojej druchnie na NK zamiast telefonu kom... wie doskonale, że tylko telefon daje pewność kontaktu.
Heh pewnie chodziło o to, żebym jednak nie przyszła... No a robieniu korony - że zapraszają nas (mnie i mojego TŻa) to się obudzili na dwa dni przed faktem - 3 dni przed ślubem. Nie no obłęd w kratkę - szkoda, że zaproszenia na ślub nie wysłali przez NK, bo byśmy nie przyszli.
Cóż zapraszali tradycyjnie i przyszliśmy. No ale usadzanie (stołu głównego pozostawiało wiele do życzenia) okazało się, że ważniejsi od brata pana młodego są znajomi i kuzynki Carrigany - no jakby tak spokojnie spojrzeć - i szef pana młodego też. Na szczęście wszyscy siedzący przy stole głównym byli pogrupowani w rodziny, więc przynajmniej było do kogo otworzyć pyszczek...
Pomijam kilku ważniaków, którzy lepiej się na wszystkim znają od reszty świata... ale to już inna historia i nie dotyczy tego eventu :)

A na razie Carrigana zaczyna nową śpiewkę - dziecko tak - ale najlepiej żeby miało anemię - wtedy będzie szczupłe, a ona nie chce grubego dziecka... heh urodziła się o kilkaset lat za wcześnie - jeszcze nie umiemy programować wyglądu potomstwa...

środa, 18 sierpnia 2010

Świat stoi na głowie...

A jakże by inaczej. Upragniony urlop zdechł przed rozpoczęciem - znaczy mam wolne... mogę się wyspać.... tylko co z tego.... skoro plany wyjazdowe szlag trafił...
najpierw padło auto mojego męża, potem padła lodówka, potem ja trafiłam na auto i kupiłam... no i teraz kasy brak... a te niskokosztowe możliwości wyjazdu okazały się niemożliwe, buuuu...

A na domiar złego na dzień przed urlopem miałam delegację... a jak wróciłam do biura na 25 minut przed końcem dniówki to jeszcze się okazało, że budżet biura - mimo, że nic nie kupowaliśmy wyparował - no myślałam, że mnie coś trafi! I jeszcze się dziwią, że się wściekłam i odesłałam na drzewo z poleceniem: wróćcie do tematu, jak wrócę z urlopu.

Polyanna zmienia biuro - wreszcie będzie trochę spokoju. Mam przynajmniej taką nadzieję. Na razie obrosła w piórka tak bardzo, że uważa, że może meble z biura zabierać nikogo o tym nawet nie informując... ani nikogo nie pytając czy może.. oj była jatka.... potem poleciała do szefa na skargę, że jej papieru nie chcę dać (buhahaha) daję jej, jak każdemu innemu w naszym biurze, po około 100 kartek. Ma to pewien psychologiczny cel - mając mało, człowiek instynktownie oszczędza! No ale nie, bo świeżo upieczona pani dyrektor musi dostać całą ryzę... Na szczęście szef ją wyśmiał - uczy się chłopak... A zaczęło się od skargi, że jej nie chcę dać: segregatorów, długopisów, koszulek do segregatorów. Uwaga wyjaśniam:
segregatory chciałam - a jakże - ale używane, starsze, a nowych nie, bo te są do szafy ze szklanymi drzwiami a nie do zwykłych.
długopisy chciałam - bez dwóch zdań - ale tanie, a nie parkery za 20pln/szt...
koszulki też... ale takie po 1 grosz sztuka, a nie te specjalne do kontraktów za 25 groszy sztuka...
po takiej akcji szef wyśmiewa każdą próbę Polyanny odnośnie skargi pod tytułem bo ona mi nie chce dać... no każdy by ją wyśmiał.
Zmiana rejestracji samochodu to też nie przelewki - ma się auto wyłączone z ruchu na przynajmniej 24h... no bo w Polsce nie da się wymienić tablic szybciej. Szlag może trafić i tyle...

Ale już wiem, jak to się stało, że Eclestona wymienili na Tennanta w moim serialu. Moim zdaniem dobry ruch, Tennant się lepiej w tej roli sprawdza :) chociaż Ecleston też był niezły. - Tak, przypuszczam, że absolutna większość nie ma pojęcia o czym ja tu stukam. Otóż jest sobie taki serial "Doctor Who" - no i właśnie o tym serialu mowa. A dokładnie o ostatnim odcinku pierwszego sezonu :)

dobra nie marudzę dalej :) może chociaż w trakcie urlopu uda mi się coś nadrobić z pisaniem :)
bo ostatnio tak jakby po macoszemu tego bloga potraktowałam cóż bywa :)

poniedziałek, 5 lipca 2010

ach te rozmowy biurowe...

Ethin - heh wiadoma p. Dyr znów ci zalazła za skórę?
współczuję.

Moja Polyanna chwilowo została spacyfikowana... zobaczymy na jak długo...
dziś mamy od niej 1 dzień oddechu... a potem 4 dni chodzenia na paluszkach...

--------

a teraz z nieco innej beczki - chodzący po komórkach sms:
Drogi przyjacielu, błagam Cię, abyś w trakcie głosowania 4 lipca zrobił wszystko co w Twojej mocy, aby w trakcie następnej kadencji prezydenckiej, podczas oficjalnych spotkań pierwsza dama nie potrzebowała kuwety.

chyba spełnił swoje zadanie, chociaż zwolennicy Komorowskiego zamarli na dobrą godzinę o 0:12 5 lipca... bo wtedy ogłoszono, że Kaczyński ma 0,4% głosów przewagi...
No cóż, koło 7 rano, już było ponad 5,5% przewagi Komorowskiego i pozostało jedynie 5% głosów do przeliczenia, więc chyba można powiedzieć, że mamy nowego prezydenta, a pierwsza dama jednak kuwety nie potrzebuje...

To mi przypomina poprzednie wybory prezydenckie, kiedy w drugiej turze wiele głosów się podniosło, że nie pójdą głosować, bo niezależnie od wyniku będziemy mieli niezły Disneyland... no trochę ich rozumiałam, w sumie mieliśmy wybór między Kaczorem Donaldem...
eh polityka - paskudna sprawa...

zobaczymy co ten prezydent zrobi w trakcie swojej kadencji... naobiecywał całkiem sporo... a wykonanie - podsumowanie już za 5 lat!

piątek, 2 lipca 2010

Przełożona do podwładnej

Czyli wycinek z autentycznej rozmowy w języku biurowym
Pani dyr. z uśmiechem na twarzy: tak znakomicie się angażujesz w swoją pracę więc mam dla Ciebie bardzo dobrą wiadomość. Przejmiesz obowiązki koleżanki "x". Cieszysz się?

Podwładny z równie "szczerym" uśmiechem: bardzo, zawsze tego chciałam!

Dyr.: To cieszę się bardzo, że spełniłam Twoje marzenia.

A teraz tłumaczenie, z którego obie strony zdają sobie jak najbardziej sprawę.

Dyr.: Ktoś musi być na zastępstwie. Padło na ciebie. To co myślisz nie ma żadnego znaczenia, bo ktoś musi się tym zająć.

Podwładny: kurwa mać

Dyr.: gów... mnie to obchodzi. Od poniedziałku przejmujesz obowiązki.....

wtorek, 15 czerwca 2010

candyzowana nie traci nadziei :)



No cóż... zaczyna mi się pomaleńku wydawać, że mój plan ogłoszenia Candy zajmie znacznie więcej czasu, niż początkowo zakładałam ;)
heh, tak to już jest... mam jeden warunek konieczny... i nie jest nim określona liczba postów... ani określony czas, jaki blog istnieje, ani też ile mam lat, czy ile lat coś robię...
kryterium obowiązkowe, zależy od szczęścia :) znaczy od tego ile szczęścia mam :)
wiele z Was zauważyło zapewne, że usilnie staję w kolejeczce u różnych osóbek po słodkości... ma to swój cel...
tak właśnie zgadłyście! Ogłoszę swoje candy, jak coś gdzieś mi się trafi ...

pomalutku też szykuję to, co będzie nagrodą u mnie w candy... nad formułą tegoż jeszcze myślę... czasem, zasadami, ilością cukierasów...

ale na razie nie tracę nadziei :) będę się ustawiać w kolejce dalej - może mi się poszczęści :)

jedno co, to już wiem, to moje ewentualne candy może się odbyć najwcześniej we wrześniu :)
heh...